Artykuł dan wit Witold Jarmołowicz Myślałem że cukrzyca jest nieuleczalna

Wszystko na temat chorób.Poprzez przyczyny aż po uzdrowienie.
Wiadomość
Autor
marcin458
Site Admin
Posty: 426
Rejestracja: poniedziałek 01 lip 2024, 15:30
Lokalizacja: Warszawa,Polska
Kontakt:

Artykuł dan wit Witold Jarmołowicz Myślałem że cukrzyca jest nieuleczalna

#1 Post autor: marcin458 »

http://dobradieta.pl/forum/viewtopic.php?t=23905

autor Witold Jarmołowicz

Myślałem, że cukrzyca jest nieuleczalna
Dzisiaj największy niedowiarek, który mnie dawniej znał, musi uwierzyć,
bo widział, jak wyglądałem kiedyś, a jak wyglądam teraz.
Czesław Woźnica

Witold Jarmołowicz – Panie Czesławie, pamięta Pan, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?
Czesław Woźnica – Tak, pamiętam. Pierwsza wizyta u państwa była 7 lutego w 2010 roku. Pamiętam jak dziś...
W.J. – To już minął ponad rok. Co się u Pana zmieniło od tego czasu?
Cz.W. – U mnie zmieniło się wszystko. Zmieniło się całe moje życie. Wszystko się przewróciło do góry nogami – oczywiście na plus. Doprowadziłem się do takiego stanu jak wyglądam: zbiłem wagę, mój stan zdrowia polepszył się do tego stopnia, że nie biorę żadnych tabletek, nie biorę insuliny. Drugim, ważnym moim problemem była daleko zaawansowana łuszczyca. Całe moje ciało, ręce, nogi, głowa, brzuch – wszystko było zajęte łuszczycą. Teraz, dzięki zdrowemu odżywianiu „upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu”: mam wyregulowaną cukrzycę i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęła łuszczyca.
W.J. – Przy okazji, sama z siebie?
Cz.W. – Tak. Bez leków, bez maści. Stosowałem tylko dietę, którą dostałem od Państwa. Cały czas, do dzisiejszego dnia jej się trzymam.
W.J. – Tak, to widać. Na skórze pozostały tylko jaśniejsze, ledwo widoczne plamy. Ktoś, kto Pana nie zna, nawet tego nie zauważy.
Cz. W. – Tak, największe zmiany miałem na głowie, na czole. Dzisiaj mogę się poddać każdej kontroli – skóra jest czysta, bez plam. To jest dla mnie ogromny plus. Rozmawiam z wieloma ludźmi i każdy, kto mnie znał wcześniej, widzi jak wyglądam teraz i zauważa poprawę. Z uznaniem kiwają głowami i myślą, że jest to możliwe dzięki wyrzeczeniom. Ale te wyrzeczenia działają na moją korzyść.
W.J. – Oczywiście. Poza tym są to wyrzeczenia typu: mniej pieczywa i mlecznych produktów, ale w zamian za to więcej wszelkiego rodzaju produktów zwierzęcych, które od wiek-wieków były cenione i uznawane za bardzo pożywne. Czyli mięso, jajka, wszelkiego rodzaju ryby i drób, to wszystko jest jak najbardziej dozwolone. Trudno to nazwać wyrzeczeniami. Przecież nie zalecamy postnej kaszy z liściem sałaty.
Cz.W. – W styczniu br. miałem wszczepioną endoprotezę stawu biodrowego. Rozmawiałem z lekarzami o swojej chorobie, o cukrze i insulinie, bo cukrzykiem pozostanę do końca życia. Mówiłem im, że brałem 96 jednostek insuliny, że miałem łuszczycę, a w tej chwili od pół roku nie biorę insuliny, z łuszczycą zrobiłem porządek, a wszystko dzięki odpowiedniemu odżywianiu się. Niby jest to dieta, ale to żadna dieta, bo jem spore ilości mięsa, wędlin, drobiu. Lekarze słysząc to wszystko nie bardzo mi wierzą, ale nie mają wyjścia – muszą przyjąć, że tak jest, bo widzą oczywiste dowody. Skrupulatnie prowadzę swój dzienniczek, żeby go mieć dla siebie, dla lekarza i dla Państwa. Prowadzone w nim zapisy są dowodem na te wszystkie korzystne zmiany. Po operacji lekarze nie musieli dawać mi insuliny. Tylko w pierwszym dniu miałem poziom cukru 180, potem 140, a po 2 dniach sam się unormował. Mierzyłem poziom cukru samodzielnie, mierzono mi go także w szpitalu i lekarze kiwali głowami z niedowierzaniem. Z punktu widzenia nauki to było niemożliwe, teoretycznie nie powinno się dziać, ale w praktyce okazało się możliwe. Dawniej mnie też wydawało się, że pewne rzeczy są już poza moim zasięgiem. Zaczynając dietę nie wierzyłem, że to się uda, ale nie miałem wyjścia. No i przekonałem się. Dzisiaj największy niedowiarek, który mnie dawniej znał, musi uwierzyć, bo widział, jak wyglądałem kiedyś, a jak wyglądam teraz.
W.J. – Powiedzmy sobie jeszcze jedną rzecz. Pan stał w lutym ubiegłego roku przed ścianą, Pan już nie miał wyjścia. Jest wiele osób, które mają jeszcze wyjście i dlatego odwlekają takie zmiany.
Cz.W. – To jest oszukiwanie samego siebie, że pewnych rzeczy się nie da zrobić. Ja kiedyś też mówiłem, że pewne rzeczy są niemożliwe. Ale wszystko jest możliwe, tylko trzeba chcieć i warto chcieć. Dzisiaj nie wydaję tego, co płaciłem na lekarstwa, na te 2 torby leków miesięcznie. Rachunek jest prosty, a zysk ogromny: człowiek czuje się jak człowiek, wygląda jak człowiek i ma siłę jak zdrowy człowiek. Życzyłbym każdemu takiego zdrowia, jakie ja mam dzisiaj, w wieku 59 lat.
W.J. – Czy zmiana przyzwyczajeń żywieniowych była łatwa? Teraz ma Pan ogromne doświadczenie, bo minął cały rok, w związku z czym na pewno widzi Pan to inaczej niż poprzednio?
Cz.W. – Wie Pan, taka zmiana na pewno nie jest łatwa. Człowiek jest przyzwyczajony do swoich dań, na których się „wyrosło”. Tak, jak wspominałem – moje korzenie są wschodnie, z Lubelszczyzny, więc jadałem mączne dania. Uwielbiałem je i nie oddałbym ich za najlepsze jedzenie. Ale w tej chwili mogę się bez nich obyć, choć czasem, dla zaspokojenia smaku, ja tego jednego pieroga zjem.
W.J. – A dokładniej, skąd Pan pochodzi?
Cz.W. – Z dawnego lubelskiego, z okolic Krasnegostawu. Tam każdy region ma swoje specjalne danie.
W.J. – Co by Pan jeszcze radził czytelnikom w kwestii zmiany sposobu żywienia?
Cz.W. – Nie poddawać się i przekonać się samemu. Każdy musi przekonać się sam. Nie wszyscy dojrzewają w tym samym wieku, ale warto zaryzykować i spróbować. Ja nie jestem łatwym człowiekiem, a jednak to zrobiłem. Teraz każdemu, jeśli są to ludzie ze schorzeniami podobnymi do moich, przy każdej okazji mówię, żeby spróbowali, bo wszystko da się zmienić. Ja jestem uparciuchem i jeśli postanowię coś, to trudno mnie przekonać do zmiany, ale wtenczas nie miałem innego wyjścia. Czekała mnie operacja biodra, która była dla mnie bardzo ważna, a cukrzyca, łuszczyca, otyłość, były przeszkodą w jej wykonaniu. Lekarze mi powiedzieli, że jeżeli nie wyleczę łuszczycy i jeżeli nie schudnę, to mogę o operacji zapomnieć. Dzisiaj porównuję, jak było kiedyś, a jak jest teraz. Nie tak dawno chodziłem o kulach – pamięta Pan? Dzisiaj chodzę bez kul i mogę nawet tańcować. No, może jeszcze nie dziś, bo od operacji wymiany stawu biodrowego minęło niewiele ponad dwa miesiące, ale już niedługo zatańczę. W przyszłym roku planuję wybrać się na narty.
W.J. – Jak Pan się czuje, czy boli Pana jeszcze to biodro?
Cz.W. – Troszeczkę jeszcze odczuwam, bo jak by nie było, jest wszczepione obce ciało, endoproteza. Tym bardziej, że czekałem na operację 3 czy 4 lata, a ostatni rok był bardzo ciężki. Byłem zwichrowany, jak samochód po ciężkim wypadku, ale teraz wszystko jest na swoim miejscu. To wszystko, o czym mówię, ma związek z tamtym pierwszym dniem u Was i z rozpoczęciem tej mojej diety, która w ogóle mi nie przeszkadza, a wręcz odwrotnie.
W.J. - Podsumujmy. Pogodzić się trzeba ze znacznym ograniczeniem pieczywa, cukru, kaszy, mąki i wszelkich produktów mącznych. Kusi Pana czasem, żeby „zgrzeszyć” jedzeniem? Czy wróciłby Pan do tamtego sposobu żywienia?
Cz.W. – Nie. Jako przypomnienie i przestrogę zostawiłem sobie na pamiątkę jeden dawny garnitur. Jeżeli coś mnie zaczyna kusić, to otwieram szafę i przymierzam marynarkę.
W.J. – Na okładce Poradnika z poprzednim wywiadem jest ta marynarka. Mieszczą się w niej dwie kobiety. Jak Pan sobie radził z żywieniem w szpitalu?
Cz.W. – W szpitalu starałem się jeść to, co mi podawano, ale ograniczałem ziemniaki, kasze, makarony, pieczywo. Zjadałem zupę i mięso. Mam już doświadczenie i na oko wiem, co ile waży. Wiem, że zupy ma być 300 ml, ziemniaki mają ważyć 50 g, a mięsa mogę zjeść 150 g plus 100 g warzywnej sałatki. Jeżeli był chleb, to zjadałem cieniutką kromeczkę, tak, żeby go nie było więcej niż 50 gramów. Wiadomo – w domu mogę sobie ukroić parę deko tego, co mam w lodówce, a w szpitalu trzeba sobie radzić inaczej. Panie roznoszące jedzenie dziwiły się nawet, że kawał chłopa, tak mało je, a tak dobrze wygląda.
Wracając do operacji. To poważny zabieg i każdy dostawał po nim krew. Ja, mimo, że miałem problem z niską krzepliwością krwi, i nawet lekarz temu się dziwił, radziłem sobie bardzo dobrze i nie dostałem krwi. Wszyscy dostawali butlę krwi, a ja nie i dochodziłem do zdrowia sam. Przez 5 dni rana krwawiła, a lekarze czekali, co będzie dalej. Po pięciu dniach, jak z tą łuszczycą: była i nie ma - krwawienie ustało. Mój organizm szybko się zregenerował i myślę, że między innymi w dużej mierze zawdzięczam to diecie, którą stosuję od roku.
W.J. – Panie Czesławie, jednym słowem, sukces?
Cz.W. – Tak, to jest sukces. Życzyłbym każdemu takiego sukcesu i takiego zdrowia, bo naprawdę warto być zdrowym. Bo życie, choć niełatwe, jest piękne i warto się cieszyć nim i swoim zdrowiem.
W.J. – Opowiedział Pan jak było w szpitalu. Jako budowlaniec jeździ Pan często po kraju. Jak Pan sobie radzi w podróży?
Cz. W. – Staram się wracać do domu w tym samym dniu, a jeśli jadę gdzieś dalej, to zabieram jedzenie ze sobą, w termosie. Przeważnie jest to zupa – robię ją z dużą ilością mięsa i zabieram jej ok. 500 gramów. To mi wystarcza. Rano, przed wyjazdem jem śniadanie, wieczorem po powrocie zjadam w domu kolację. Jeśli w ciągu dnia zaskoczy mnie głód, lub jest późno, to staram się zjeść np. jakąś małą rybkę.
W.J. – Ważąc obecnie 106 kg ma Pan nadal trochę własnych „zapasów”.
Cz.W. – Tak, mam ten zapas i chciałbym jeszcze trochę stracić na wadze. Już mi tak bardzo nie zależy na szybkim spadku wagi, ale będę się starał uzyskać wagę poniżej 100 kg. Wiadomo – im mniej ciała, tym zdrowiej.
W.J. – Jak rodzina po roku odnosi się do tych zmian w żywieniu?
Cz.W. – Obserwują to ze zdziwieniem. Czasem rozmawiam z żoną i ona chyba by tak nie mogła. Bo jest to jakiś obowiązek. Ale można się do niego przyzwyczaić – jak do służby wojskowej. Wszystko wymaga ode mnie dużej samodyscypliny, bo ja wiem, że ja muszę wstać, ja muszę poważyć, ja muszę coś ugotować. Ja nie zaprzątam tym głowy rodzinie i w większości przygotowuję sobie wszystko sam. Rodzina je co innego. Pan wie, że ja mam skłonność do tycia i są to cechy rodzinne, a więc staram się sam pilnować swoich spraw. Rodzina nie wtrąca się do tego - jeśli trzeba pomoże, ale nie przeszkadza.
W.J. – To już dużo. W poprzednim wywiadzie mówił Pan o tym, a więc wspomnijmy, że udało się Panu posklejać rodzinną harmonię.
Cz.W. – Posklejałem... Na ile się udało, na tyle posklejałem i w tej chwili chcę to utrzymać. Z tym wszystkim jest też związany fakt, że po minionych problemach, dzisiaj nie piję alkoholu.
Po „pożegnaniu” się z insuliną, jest to mój drugi ogromny sukces. Kiedyś to były bardzo duże ilości, dzisiaj zero alkoholu. Ani piwo, ani wino nie wchodzi w grę, żadna wódka - jestem 100% abstynentem. Dzisiaj prędzej mnie skuszą słodycze lub jakieś owoce, niż alkohol. Bez alkoholu można żyć, można świetnie się bawić. Sam na sobie to obserwuję. Wiem, że miałem i mam poczucie humoru. Kiedyś zastanawiałem się, jak człowiek może się bawić w towarzystwie bez alkoholu? Otóż może i to bardzo dobrze! Teraz rozumiem ludzi, którzy mówią „nie piję, a dobrze się bawię”, choć kiedyś nie rozumiałem, jak to możliwe. A człowiek bardzo dobrze się bawi, bo inaczej myśli. Mózg inaczej wszystko odbiera i na trzeźwo świat jest piękniejszy.
W.J. – Pan sam się wygrzebał z tych problemów? Nie korzystał Pan z żadnej grupy wsparcia?
Cz.W. – Nie, nie korzystałem. Chciałem się poznać, poznać swoją wartość. Czy coś znaczę, czy moja wartość jest zerowa. Czy mam prawo żyć w zdrowym społeczeństwie, czy czeka na mnie jakiś boczny tor, na którym osiądę. Jest to mój niekwestionowany sukces, ale i Państwo macie w tym bardzo duży udział. Bardzo dużo też zawdzięczam mojej Pani doktor. Rozmowy z Panią doktor bardzo dużo mi dały i odpowiednio ukierunkowały. Tak więc, jest to wspólny nasz sukces, ale jednak najwięcej zawdzięczam sobie, bo wydawało mi się, że nie mam charakteru, że jestem tylko uparty. Okazało się jednak, że mogę wszystko. Okazało się, że jak człowiek chce, to wszystko osiągnie.
W.J. – Bardzo się cieszymy, że z bocznych dróżek wrócił Pan na autostradę życia.
Cz.W. – I ta autostrada jest przede mną. Chciałbym dalej tą autostradą podróżować i nie zamierzam z niej zboczyć. Myślę, że będę się o to starał, utrzymując stały kontakt z państwem i z panią doktor, pamiętając o badaniach kontrolnych. Zmiany i satysfakcję, które uzyskałem w tym wieku, w wieku 59 lat, są sensem i celem mojego życia.
W.J. – Czyli każdy wiek jest dobry na zmiany i poprawę komfortu życia, a nawet ustalenie nowych celów życiowych?
Cz.W. – Tak. To prawda. Wygląda na to, że urodziłem się po raz drugi. Poprzednia część mojego życia była różna, w tej chwili mam wyraźny, trzeźwy, ostro widoczny cel w życiu. Przedtem widziałem wszystko jak we mgle. Dzisiaj całkiem inaczej myślę, a przede wszystkim najpierw myślę, a potem mówię – kiedyś było odwrotnie. Trzeźwość umysłu jest niezbędna do prawidłowego życia.
W.J. – Dziękujemy. Trzymamy za Pana kciuki.

Z Panem Czesławem Woźnicą
rozmawiał Witold Jarmołowicz
Częstochowa, 19 marca 2011
Poradnik Dobrego zdrowia
ODPOWIEDZ

Wróć do „Choroby i dolegliwości”