Artykuł dan wit Witold Jarmołowicz Wysiłek fizyczny
: czwartek 11 lip 2024, 16:30
http://dobradieta.pl/forum/viewtopic.php?t=23165
autor Witold Jarmołowicz
Czantoria, spirytus i medycyna
Czantoria to szczyt górski w Ustroniu. Z tego szczytu można podziwiać panoramę całej okolicy. Można też przeprowadzić najprostsze badania fizjologiczne. Wystarczy do tego zegarek, kupiona w kiosku mapa, kartka, ołówek i buty. Tzn. broń Boże nie proponuję chodzenia tylko w butach i w zegarku. Eksperyment pokazuje, że młodzi chłopcy pokonują drogę od dolnej do górnej stacji wyciągu krzesełkowego w czasie nie krótszym niż pół godziny. Naturalna w tym wieku potrzeba rywalizacji powoduje, że ich wysiłek jest submaksymalny i już szybciej iść nie mogą. Dorosłemu, zależnie od stopnia determinacji, zajmuje to 40 do 100 minut i też jest to duży wysiłek. Osoby z niewydolnością układu krążenia absolutnie nie powinny takich badań przeprowadzać.
Dlaczego w ogóle musimy włazić na tę stromą górę, czy nie możemy szybko biegać po równym wokoło domu? Możemy, ale nie oszacujemy wówczas wysiłku fizycznego bez skomplikowanych i drogich przyrządów. Natomiast w górach wystarczy mapa oraz zegarek, no może jeszcze gimnazjalny podręcznik fizyki. Po raz pierwszy w naszych dietetyczno-fizjologicznych obliczeniach musimy posłużyć się wagą ciała, a nie tylko jego masą. Wagą, czyli siłą, z jaką Ziemia ściąga w dół każdy przedmiot. W Kosmosie nasze ciała i pożywienie nic nie ważą, ale zachowują swoją masę oraz wszystkie biochemiczno-energetyczne własności. Chociaż możemy w pomieszczeniach satelity szybować swobodnie jak ptak, to wpadając na ścianę nabijemy sobie całkiem ziemskiego guza. To rozpędzona masa odda swoją energię kinetyczną ruchu. Spirytus jest tak samo kaloryczny, niezależnie od tego, czy trzeźwo stąpamy po Ziemi, czy orbitujemy w stanie nieważkości. Zawsze będzie buzował w nas enzymatycznym ogniem z siłą 5 kcal na każdy spożyty mililitr (1/1000 litra). Wracając na Ziemię: do obliczeń potrzebny będzie dystans odczytany z mapki. Wynosi on w poziomie 1500, a w pionie 440 m. Rzeczywistą drogę możemy wyliczyć z prawa Pitagorasa, ale nie warto. Przyjmujemy bowiem uproszczenie, że większość energii zużywamy na pokonanie siły ciążenia i podniesienie swojego ciała o 440 metrów w górę. Jest to uprawnione założenie, ponieważ przejście w poziomie 1500 metrów w czasie godziny, to dla zdrowego człowieka niewiele więcej niż podstawowa przemiana materii. Co to takiego? Ilość zużywanej energii przez odpoczywający, ale nie śpiący organizm. Czantoria jest wyjątkowo dogodna do badań, ponieważ, jak rzadko który szczyt, ma strome podejście w linii prostej z maksymalnie nachylonym stokiem. Błąd wynikający z pominięcia składowej poziomej drogi jest tutaj najmniejszy. Przeciętnie sprawność przetwarzania energii cieplnej na mechaniczną w organizmach żywych wynosi około 20%=20/100=2/10=0,2. Żeby wyliczyć, ile musimy spalić „kalorii” dla wykonania tej pracy, trzeba energię mechaniczną pomnożyć przez 5 (1/0,2=5). Dokonajmy obliczeń dla dwóch przypadków: chłopca o masie 50 kg, który idzie 30 minut i 70 kg mężczyzny idącego 45 minut. Dla bardzo dociekliwych czytelników podaję tok uproszczonych obliczeń, mniej skrupulatni powinni ten fragment pominąć.
Chłopiec: E=5*440m*50kg*9,81m/s2=1079100J=1080kJ=(1080/4,19)kcal=260kcal
oraz moc P=1079100J/1800sek=600W.
Dorosły mężczyzna analogicznie: E=1510kJ=360kcal oraz moc P=630W.
Otrzymujemy interesujące wyniki: 260 oraz 360 kcal spalone dodatkowo ponad normalne zapotrzebowanie podczas wysiłku submaksymalnego. 360 kcal to jedna szósta dobowego zapotrzebowania na pożywienie. Taka ilość energii może ogrzać 360 litrów wody (5 wanien do kąpieli) o jeden stopień lub podnieść temperaturę jednego człowieka do śmiertelnej wartości 44*C. Taka ilość energii jest zawarta w 40 mililitrowym kieliszku benzyny (4/100 litra). Dla porównania: samochód na tej trasie zużyłby benzyny od 0,5 do 1 litra. Ta energia może pochodzić z pożywienia lub ze spalania własnych tkanek. Ile więc możemy schudnąć podczas intensywnych ćwiczeń fizycznych? Żeby to obliczyć, musimy znać średnią wartość kaloryczną naszych tkanek. Specjaliści przyjmują różnie, 6 do 7 kcal/gram, ponieważ spalamy nie tylko tłuszcz, ale także własne białko i węglowodany oraz wydalamy związaną z nimi wodę. Przyjmijmy dosyć dowolnie 6 kcal/g. Dzieląc uzyskane poprzednio energetyczne wyniki przez 6 kcal/g otrzymamy, że chłopiec może schudnąć 260/6=43 gramy a mężczyzna 360/6=60 gramów. Niewiele, prawda? Po takim forsownym marszu na pewno będziemy głodni jak wilk. Jedna bułka z szynką i masłem lub półlitrowe piwo dostarczają 250 kcal. Jest szansa, że niezauważalnie zjemy więcej pod wpływem hipoglikemii (niedocukrzenia) i związanego z tym głodu, niż spaliliśmy. To jest sedno sprawy i główna przyczyna niepowodzeń w odchudzaniu z pomocą samych tylko ćwiczeń fizycznych. Jednocześnie, regularnie przez całą dobę oprócz tego spalamy pożywienie i własne tkanki w ilości nie mniejszej niż przemiana podstawowa. Nawet kiedy śpimy nie grzesząc, możemy zupełnie bez wysiłku spalić w ciągu ośmiu godzin 510 kcal odpowiadające 85 gramom własnych tkanek. To prawie dwa razy więcej niż podczas wyprawy na Czantorię! W ciągu trzech miesięcy daje to (92*85g=7820g) prawie ośmiokilogramowy ubytek masy. A gdyby tak ćwiczyć intensywnie po sześć godzin dziennie? Życzę powodzenia! Dorosły człowiek nie może tracić codziennie sześciu godzin, bo ma wiele innych obowiązków. Natomiast, jak widać, incydentalne ćwiczenia skutecznie przegrywają ze zwykłym regularnym snem. Oczywiście ruch fizyczny jest niezastąpiony w utrzymywaniu zdrowia i dobrej kondycji, ale z powyższych powodów mało skuteczny w odchudzaniu. Dlaczego zatem nikt nie proponuje odchudzania podczas snu? Bo to nic nie kosztuje. Żaden przytomny specjalista nie będzie tego zalecał. Z czegoś trzeba żyć. Po drugie: żeby uruchomić metaboliczne procesy odchudzania, trzeba się żywić z małą ilością węglowodanów, poniżej 20 g na dobę. Oczywiście tylko na samym początku, potem należy tę ilość rozsądnie zwiększać. W skrajnych przypadkach nawet do 150 gramów. Oprócz głodówki żywienie niskowęglowodanowe to jedyny sposób na wyrwanie się z błędnego tuczącego koła cukrowego bluesa. Przypomnijmy: spożycie węglowodanów > wzrost poziomu glukozy we krwi > wydzielanie insuliny > hipoglikemia czyli spadek poziomu glukozy we krwi > głód i przymus spożycia następnych węglowodanów. I na wszystkie świętości! Jeżeli ktoś ma sprawny metabolizm i chudnie spożywając 60 g węglowodanów na dobę, to wcale nie musi się katować ich ograniczaniem do poziomu ketogennego (poniżej 20 g). Zauważmy jeszcze, że do tego momentu możemy dokonywać obliczeń siedząc w piwiarni u podnóża Czantorii; w ogóle nie musimy włazić na tę cholerną górę!
Pozostaje do omówienia drugi parametr: moc równa około 600 watów (600W). Tu niestety trzeba się już osobiście pofatygować na szczyt, ponieważ do obliczeń potrzebny jest czas wchodzenia. Osiemdziesiąt procent z tych sześciuset watów stanowi moc cieplna, reszta to moc mechaniczna marszu pod górę. Dodając 70 watów przemiany podstawowej możemy stwierdzić, że wysiłek submaksymalny wyzwala prawie 550 watów mocy cieplnej. O co chodzi? Po prostu mamy podczas wspinaczki taką wewnętrzną grzałkę o mocy 550 W. Dawniej sprzedawano 600 watowe elektryczne grzałki zanurzeniowe. Mogły one spowodować po kilkunastu minutach wrzenie litra wody na herbatę lub po godzinie pożar. Temperatura naszego ciała po godzinie marszu nie wzrasta nawet o pół stopnia! Tak sprawne są mechanizmy regulacji. Otrzymana wartość 550 W bardzo dobrze koresponduje z wynikami wyrafinowanych badań naukowych, a jest osiągnięta znacznie prostszymi środkami. Można by jeszcze wyliczyć ilość zużytego tlenu, obliczyć, że przy efektywnej powierzchni skóry rzędu 1,5 m2 oraz związanym z tym współczynnikiem oddawania ciepła m u s i m y wypocić kilka szklanek wody, nawet idąc tylko w butach, itd. Może kiedyś wrócimy do tego...
Teraz chciałbym jeszcze przekonać wszystkich do wycieczki wiosną na Czantorię. Nawet tych schorowanych, tam jest wyciąg krzesełkowy. Na szczycie czeka wspaniała nagroda: cudowna panorama najbardziej chyba urokliwego zakątka Beskidu Śląskiego. Dolina Wisły kipiąca zielenią, a na przeciwległych zboczach amfiteatr jasnych domów wczasowych.
Częstochowa 2004-02-21
Witold Jarmołowicz
autor Witold Jarmołowicz
Czantoria, spirytus i medycyna
Czantoria to szczyt górski w Ustroniu. Z tego szczytu można podziwiać panoramę całej okolicy. Można też przeprowadzić najprostsze badania fizjologiczne. Wystarczy do tego zegarek, kupiona w kiosku mapa, kartka, ołówek i buty. Tzn. broń Boże nie proponuję chodzenia tylko w butach i w zegarku. Eksperyment pokazuje, że młodzi chłopcy pokonują drogę od dolnej do górnej stacji wyciągu krzesełkowego w czasie nie krótszym niż pół godziny. Naturalna w tym wieku potrzeba rywalizacji powoduje, że ich wysiłek jest submaksymalny i już szybciej iść nie mogą. Dorosłemu, zależnie od stopnia determinacji, zajmuje to 40 do 100 minut i też jest to duży wysiłek. Osoby z niewydolnością układu krążenia absolutnie nie powinny takich badań przeprowadzać.
Dlaczego w ogóle musimy włazić na tę stromą górę, czy nie możemy szybko biegać po równym wokoło domu? Możemy, ale nie oszacujemy wówczas wysiłku fizycznego bez skomplikowanych i drogich przyrządów. Natomiast w górach wystarczy mapa oraz zegarek, no może jeszcze gimnazjalny podręcznik fizyki. Po raz pierwszy w naszych dietetyczno-fizjologicznych obliczeniach musimy posłużyć się wagą ciała, a nie tylko jego masą. Wagą, czyli siłą, z jaką Ziemia ściąga w dół każdy przedmiot. W Kosmosie nasze ciała i pożywienie nic nie ważą, ale zachowują swoją masę oraz wszystkie biochemiczno-energetyczne własności. Chociaż możemy w pomieszczeniach satelity szybować swobodnie jak ptak, to wpadając na ścianę nabijemy sobie całkiem ziemskiego guza. To rozpędzona masa odda swoją energię kinetyczną ruchu. Spirytus jest tak samo kaloryczny, niezależnie od tego, czy trzeźwo stąpamy po Ziemi, czy orbitujemy w stanie nieważkości. Zawsze będzie buzował w nas enzymatycznym ogniem z siłą 5 kcal na każdy spożyty mililitr (1/1000 litra). Wracając na Ziemię: do obliczeń potrzebny będzie dystans odczytany z mapki. Wynosi on w poziomie 1500, a w pionie 440 m. Rzeczywistą drogę możemy wyliczyć z prawa Pitagorasa, ale nie warto. Przyjmujemy bowiem uproszczenie, że większość energii zużywamy na pokonanie siły ciążenia i podniesienie swojego ciała o 440 metrów w górę. Jest to uprawnione założenie, ponieważ przejście w poziomie 1500 metrów w czasie godziny, to dla zdrowego człowieka niewiele więcej niż podstawowa przemiana materii. Co to takiego? Ilość zużywanej energii przez odpoczywający, ale nie śpiący organizm. Czantoria jest wyjątkowo dogodna do badań, ponieważ, jak rzadko który szczyt, ma strome podejście w linii prostej z maksymalnie nachylonym stokiem. Błąd wynikający z pominięcia składowej poziomej drogi jest tutaj najmniejszy. Przeciętnie sprawność przetwarzania energii cieplnej na mechaniczną w organizmach żywych wynosi około 20%=20/100=2/10=0,2. Żeby wyliczyć, ile musimy spalić „kalorii” dla wykonania tej pracy, trzeba energię mechaniczną pomnożyć przez 5 (1/0,2=5). Dokonajmy obliczeń dla dwóch przypadków: chłopca o masie 50 kg, który idzie 30 minut i 70 kg mężczyzny idącego 45 minut. Dla bardzo dociekliwych czytelników podaję tok uproszczonych obliczeń, mniej skrupulatni powinni ten fragment pominąć.
Chłopiec: E=5*440m*50kg*9,81m/s2=1079100J=1080kJ=(1080/4,19)kcal=260kcal
oraz moc P=1079100J/1800sek=600W.
Dorosły mężczyzna analogicznie: E=1510kJ=360kcal oraz moc P=630W.
Otrzymujemy interesujące wyniki: 260 oraz 360 kcal spalone dodatkowo ponad normalne zapotrzebowanie podczas wysiłku submaksymalnego. 360 kcal to jedna szósta dobowego zapotrzebowania na pożywienie. Taka ilość energii może ogrzać 360 litrów wody (5 wanien do kąpieli) o jeden stopień lub podnieść temperaturę jednego człowieka do śmiertelnej wartości 44*C. Taka ilość energii jest zawarta w 40 mililitrowym kieliszku benzyny (4/100 litra). Dla porównania: samochód na tej trasie zużyłby benzyny od 0,5 do 1 litra. Ta energia może pochodzić z pożywienia lub ze spalania własnych tkanek. Ile więc możemy schudnąć podczas intensywnych ćwiczeń fizycznych? Żeby to obliczyć, musimy znać średnią wartość kaloryczną naszych tkanek. Specjaliści przyjmują różnie, 6 do 7 kcal/gram, ponieważ spalamy nie tylko tłuszcz, ale także własne białko i węglowodany oraz wydalamy związaną z nimi wodę. Przyjmijmy dosyć dowolnie 6 kcal/g. Dzieląc uzyskane poprzednio energetyczne wyniki przez 6 kcal/g otrzymamy, że chłopiec może schudnąć 260/6=43 gramy a mężczyzna 360/6=60 gramów. Niewiele, prawda? Po takim forsownym marszu na pewno będziemy głodni jak wilk. Jedna bułka z szynką i masłem lub półlitrowe piwo dostarczają 250 kcal. Jest szansa, że niezauważalnie zjemy więcej pod wpływem hipoglikemii (niedocukrzenia) i związanego z tym głodu, niż spaliliśmy. To jest sedno sprawy i główna przyczyna niepowodzeń w odchudzaniu z pomocą samych tylko ćwiczeń fizycznych. Jednocześnie, regularnie przez całą dobę oprócz tego spalamy pożywienie i własne tkanki w ilości nie mniejszej niż przemiana podstawowa. Nawet kiedy śpimy nie grzesząc, możemy zupełnie bez wysiłku spalić w ciągu ośmiu godzin 510 kcal odpowiadające 85 gramom własnych tkanek. To prawie dwa razy więcej niż podczas wyprawy na Czantorię! W ciągu trzech miesięcy daje to (92*85g=7820g) prawie ośmiokilogramowy ubytek masy. A gdyby tak ćwiczyć intensywnie po sześć godzin dziennie? Życzę powodzenia! Dorosły człowiek nie może tracić codziennie sześciu godzin, bo ma wiele innych obowiązków. Natomiast, jak widać, incydentalne ćwiczenia skutecznie przegrywają ze zwykłym regularnym snem. Oczywiście ruch fizyczny jest niezastąpiony w utrzymywaniu zdrowia i dobrej kondycji, ale z powyższych powodów mało skuteczny w odchudzaniu. Dlaczego zatem nikt nie proponuje odchudzania podczas snu? Bo to nic nie kosztuje. Żaden przytomny specjalista nie będzie tego zalecał. Z czegoś trzeba żyć. Po drugie: żeby uruchomić metaboliczne procesy odchudzania, trzeba się żywić z małą ilością węglowodanów, poniżej 20 g na dobę. Oczywiście tylko na samym początku, potem należy tę ilość rozsądnie zwiększać. W skrajnych przypadkach nawet do 150 gramów. Oprócz głodówki żywienie niskowęglowodanowe to jedyny sposób na wyrwanie się z błędnego tuczącego koła cukrowego bluesa. Przypomnijmy: spożycie węglowodanów > wzrost poziomu glukozy we krwi > wydzielanie insuliny > hipoglikemia czyli spadek poziomu glukozy we krwi > głód i przymus spożycia następnych węglowodanów. I na wszystkie świętości! Jeżeli ktoś ma sprawny metabolizm i chudnie spożywając 60 g węglowodanów na dobę, to wcale nie musi się katować ich ograniczaniem do poziomu ketogennego (poniżej 20 g). Zauważmy jeszcze, że do tego momentu możemy dokonywać obliczeń siedząc w piwiarni u podnóża Czantorii; w ogóle nie musimy włazić na tę cholerną górę!
Pozostaje do omówienia drugi parametr: moc równa około 600 watów (600W). Tu niestety trzeba się już osobiście pofatygować na szczyt, ponieważ do obliczeń potrzebny jest czas wchodzenia. Osiemdziesiąt procent z tych sześciuset watów stanowi moc cieplna, reszta to moc mechaniczna marszu pod górę. Dodając 70 watów przemiany podstawowej możemy stwierdzić, że wysiłek submaksymalny wyzwala prawie 550 watów mocy cieplnej. O co chodzi? Po prostu mamy podczas wspinaczki taką wewnętrzną grzałkę o mocy 550 W. Dawniej sprzedawano 600 watowe elektryczne grzałki zanurzeniowe. Mogły one spowodować po kilkunastu minutach wrzenie litra wody na herbatę lub po godzinie pożar. Temperatura naszego ciała po godzinie marszu nie wzrasta nawet o pół stopnia! Tak sprawne są mechanizmy regulacji. Otrzymana wartość 550 W bardzo dobrze koresponduje z wynikami wyrafinowanych badań naukowych, a jest osiągnięta znacznie prostszymi środkami. Można by jeszcze wyliczyć ilość zużytego tlenu, obliczyć, że przy efektywnej powierzchni skóry rzędu 1,5 m2 oraz związanym z tym współczynnikiem oddawania ciepła m u s i m y wypocić kilka szklanek wody, nawet idąc tylko w butach, itd. Może kiedyś wrócimy do tego...
Teraz chciałbym jeszcze przekonać wszystkich do wycieczki wiosną na Czantorię. Nawet tych schorowanych, tam jest wyciąg krzesełkowy. Na szczycie czeka wspaniała nagroda: cudowna panorama najbardziej chyba urokliwego zakątka Beskidu Śląskiego. Dolina Wisły kipiąca zielenią, a na przeciwległych zboczach amfiteatr jasnych domów wczasowych.
Częstochowa 2004-02-21
Witold Jarmołowicz